Powrót.

Widok na przeprawę rędzińską

Jakoś mnie naszła dziwna ochota ostatnio, by wrócić w to samo miejsce, w którym już jakiś czas temu fotografowałem przeprawę rędzińską.

O tyle fajnie, że dopisały chmurki i pora dnia – więc można było myśleć o kolorze (akurat kształt chmur gryzł się z samym pylonem).

Myślę, że było warto.

Kurczę, niby mało roboty, a cały czas czymś się zajmuję. Jak nie rakieta, to RO, jak nie RO, to jakieś inne pierdoły. Co robić… Zawsze można spać.

Niespełnione ambicje.

_DSC2216

Ostatnimi czasy próbowałem zrealizować swój plan uchwycenia Przeprawy Rędzińskiej z tej najpiękniejszej perspektywy – pod samym pylonem. Ile to się nie najeździłem na rowerze, żeby nie znaleźć dojścia do choćby jakiegoś przejścia ewakuacyjnego, czy kawałka balustrady – niestety. De facto nie ma możliwości by bliżej pylonu dostać się czy pieszo, czy rowerem. Jedyna opcja to wjechać tam po prostu przejazdem autem – co niestety wiąże się z nieciekawą perspektywą i dosłownie ułamkami sekund na zrobienie zdjęcia (i tak trzeba by mieć jakiś szyberdach). Niemniej – postanowiłem nie zaprzepaszczać całego, kliku-godzinnego wyjazdu i uplasowałem swoje cztery litery na możliwie bliskim od obiektu wzniesieniu. Rozstawiłem statyw, przyczepiłem 300-tkę i i próbowałem zgrać dobrze kompozycję zdjęcia. Swoją drogą ten most z tej perspektywy bardzo nasuwał mi skojarzenia do samego Wrocławia, z racji jego obecnej (tu na zdjęciu) formy, która po odwróceniu wyglądałaby jak rzeczone W z logo Wrocławia. Niemniej – abstrahując już od jakichkolwiek korelacji ze spotykanymi przeze mnie obiektami (samo to skojarzenie wydaje mi się już odpowiednio dziwaczne, by znowu uznać mnie za wariata) – wracam do kompozycji zdjęcia. Kluczowym wydało mi się sparowanie lin pylonu z rogami kadru – jakiekolwiek kadrowanie nigdy nie wchodziło u mnie w grę. Myślę, że uzupełniając jednocześnie dolną podstawę o pewną ciągłość kształtu – utrzymujemy stabilną podwalinę kompozycji. Natomiast sam kreowany kształt trójkątów poprzez liny (zgodnie z teorią Gestalt) dodaje obrazowi (oczywiście to tylko i wyłącznie moje zdanie) pewnego rodzaju solidności i regularności formy. Klasyczny kompozycyjnie obraz – czyli to, co lubię najbardziej (no, może oprócz minimalistycznych surrealistów ;p).