Sen? A co to było?

_DSC3721

Dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia się wyspałem. Czuję się z tego powodu niezmiernie szczęśliwy. Naprawdę.
Doszło do tego, że nawet śniło mi się, że się wyspałem. Chyba naprawdę coś ze mną nie tak.

Niemniej – to, że czasu było co kot napłakał, nie znaczy, że nie udało mi się w tym czasie zrobić żadnego zdjęcia.

Tym razem to co lubię najbardziej – surrealizm w fotografii i obraz odnaleziony.

Dla ciekawskich co to jest – spoiler po „moretagu”. Dodatkowo napisane czarną czcionką, więc trzeba zaznaczyć tekst, by go odczytać.

Czytaj dalej

Wykopaliska

_DSC0312

 

Tak więc podążam ścieżką porządkowania bajzlu na komputerze.

Wszędzie pełno tych zdjęć, które tylko czekają, żeby się za nie zabrać. Tylko wybierz tu człowieku coś wartego uwagi. Tak zastanawiając się nad tym – chyba faktycznie nie jest głupim pomysłem odgrzebywać zdjęcia dopiero po jakimś (dłuższym czasie). Mam wrażenie, że spoglądam wtedy na prace z dystansem, co pozwala na nieco bardziej restrykcyjne podejście do atrakcyjności kadrów. Po prostu człowiek przestaje już żyć magią miejsc, które zobaczył i przestają ona na nim wywierać taki wpływ, nie przywiązuje do ujęć tak dużego ładunku emocjonalnego, który mógłby przechylić szalę na stronę fotografii.

Wracając do tematu porządków:
Ostatecznie zmotywowała mnie do tego nagrywarka Blu-Ray, którą niedawno kupiłem. Może wytrzymałość nośników nie jest powalająca, aczkolwiek zawsze to lepiej niż magazynować dane gdzieś na pojedynczym dysku, gdzie i tak nie mam możliwości zapisania wszystkich danych. No bo nie oszukujmy się, kompletu kart (40GB) z wyjazdu raczej za każdym razem nie będę zgrywać na komputer (stąd też znienawidziłem Lightrooma, które takie rozwiązania proponował). Natomiast, gdy mam możliwość nagrania tego na jedną płytkę – to już jest coś.

Swoją drogą – zawsze myślałem, że te krzyki o pierdyliardach kopii zapasowych zdjęć są krzykiem histerycznego wariata – niemniej, gdy miałem przed sobą wizję utraty komputera, a z nim całego swojego dorobku – sprawa nie wygląda już tak kolorowo. Naprawdę – szkoda zdjęć. Lepiej raz na jakiś czas zrobić kopię zapasową – i mieć spokój.

Wrocław Się Budzi

_DSC3705

A no właśnie, Wrocław się budzi, a Sławek śpi. Piekielny budzik zdawał się dzisiaj nie dzwonić.
Aczkolwiek prawdopodobnym jest również wersja lunatyczna, w której to podczas nieprzerwanego napadu senności, podświadomie wyłączyłem budzik, nie przerywając sobie jednocześnie snu i czyniąc to – oczywiście z pominięciem „świadomego” układu nerwowego.

Mniejsza z tym. Na wstępie wielkie przeprosiny i podziękowania zarazem dla Oli. Przeprosiny za wspomniane przed chwilą „zaspanie”, a podziękowania – za naprawdę porządny kadr. Choć nigdy krajobraz nie był moją mocną stroną, a co dopiero krajobraz miasta, to tutaj, senna atmosfera budzącego się dopiero miasta przemawia do mnie w 100%. Gdyby nie Ola i moje spóźnienie – tego kadru by nie było.

Swoją drogą jest to dobry pretekst do poruszenia pewnego tematu. Aparatu konkretnie.

Bo lwia część ludzkości za aparat chwyta wtedy kiedy się zdjęć spodziewają. A co ze spontanicznością, która potrafi nas spotkać każdego dnia? Na nią w tym momencie nie można być przygotowanym. Oczywiście od Pana Kowalskiego torby szpeju pod pachą nie będziemy się spodziewać. Niemniej uważam, iż każdy szanujący się fotograf, który zdjęcia robi z pasji, a nie dla pieniędzy powinien mieć ze sobą aparat, może nie zawsze, ale bardzo często.
Ja aparat zabieram tak naprawdę kiedy mogę. Gdy mieści się w torbie na uczelnie (z paroma szkłami) – pakuję. Idę na spacer – pakuję. Rower – pakuję. Wyjazd – waliza sprzętu. Często pomaga to uchwycić chwile, których raczej nie będziemy mogli doświadczyć już w przyszłości. Inną już sprawą jest możliwość wykształcenia sobie ciągłego stanu czujności, pewnego rodzaju sposobu patrzenia na świat. Wiąże się to z pewnego rodzaju zepsuciem, którego nie da się chyba uniknąć zagłębiając się w fotografię całym sercem. Mianowicie chodzi mi o przyczynę, dla której szanowny Adam z każdym pięknym widokiem rzecze „A bo Ty nie widzisz jakie to ładne, tylko jak temu zrobić zdjęcie” – „Brzydkie, co? Bo się nie da sfotografować? Odstawiłbyś tą puszkę i popatrzył” – wymieniać można w kółko. Może to być po części przykre – bo spostrzeżenia Adama względem mnie są słuszne. Wszelkie poczucie piękna sprowadziło się dla mnie do spoglądania na nie przez pryzmat aparatu. A przez to diabelne ustrojstwo naprawdę ucieka sprzed nosa sporo rzeczywistości… Kończąc wycieczkę i wracając do meritum – gdy na dowolną scenerię spoglądamy przez „umysłowy wizjer” jesteśmy gotowi na wszelakie kadry. Zarówno te surrealistyczne, abstrakcyjne, jak i codzienne, ordynarne, czy uderzające szczególną kompozycją. Trzeba jednak znać granice.
To, że coś wygląda przychylnie, nie znaczy wcale, że nadaje się do zrobienia zdjęcia. Przynajmniej w moim mniemaniu. Może w dobie fotografii cyfrowej nie wydaje się być to takie oczywiste, a wręcz nawet nielogiczne, ale będę obstawał przy swoim – czasem warto jest pozostawić aparat w torbie, by trzymać konkretny poziom prac i nie zachwycać się nad byle błyskotką zawieszoną na sznurku. Sztampa to najgorsze, co może się przytrafić „artyście”.

Chyba tyle. Mam nadzieję, że nie wyszedł z tego nieskładny bełkot, bo takie mam wrażenie na tą chwilę.

11 Listopada

No bo przecież fotograf bez zdjęć z marszu 11-go listopada to nie fotograf.

Od jakiegokolwiek komentarza się odcinam, z uwagi na to, iż w fotografii reportażowej przede wszystkim chodzi o obiektywizm. I nie ważne jest kto, po jakiej stronie staje.

Niemniej muszę z całą stanowczością odeprzeć kilka zarzutów pod adresem marszu:
– ochrona marszu wcale nie była agresywna w stosunku do nikogo

– ta same służby wcale nie obrzucały niczym ambasady rosyjskiej (jak to zasłyszałem w telewizji)

– służby podołały zaistniałej sytuacji, zwartym szykiem odgradzając miejsce od tłumu, zaraz gdy incydent miał miejsce

– marsz nie przechodził obok tęczy, którą rzekomo podpalił – na chłopski rozum wnioskuję więc, że to nie „marsz” ją podpalił. Potwierdzają to również fotografie z wydarzenia.
Niestety, muszę też potwierdzić:

– jeszcze przed marszem media prowadziły fałszywą kampanię, mającą na celu dezinformację i przekierowanie chętnych do uczestnictwa w marszu na marsz Prezydenta Komorowskieg0

– w mieście prowadzona była anty-kampania, mająca na celu wręcz obrażenie uczestników (w tym w środkach komunikacji miejskiej)

Już co do samego marszu:

– bywały przypadki agresywności policji

– absurdalna organizacja, prowokacyjne zagrania ze strony mundurowych (tworzenie wąskich przejść, napieranie na tył grupy, traktując gazem tych, którzy nie dali rady pójść do przodu (a po prostu się nie dało, bo z przodu blokowała przejście policja wraz z karetkami – ustąpiono na wskutek długich próśb organizatora)

– byłem świadkiem dewastacji mienia publicznego przez uczestników marszu

Ale też (tyle dobrego)

– nie byłem osobiście świadkiem stosowania przemocy „bezpośredniej” (czyt. pała) przez policjantów wobec manifestujących. Chociaż wiem z relacji uczestników, że na Rozdrożu policja stosowała przymus bezpośredni wobec osób nie stawiających żadnego oporu (o czym informowały też liczne media, co potwierdziły materiałami nagraniowymi).

_DSC3429

_DSC3530

_DSC3623

_DSC3525

Kończąc komentarzem merytorycznym, co do zdjęć – zdaję sobie sprawę, że zdjęć jak na wydarzenie jest niewiele. Ale jest tak z prostej przyczyny – zdjęcia maszerującego tłumu z flagami, z których każde wygląda identycznie – raczej nie należą do tych, które przykuwają uwagę, czy nawet z trudem zaliczałbym je do grona estetycznych. Natomiast przyznaję, że mam słabość do rac. Po prostu dają piękne światło.

Zbyt, zbyt dużo czasu…

_DSC2705

 

 

_DSC2764

 

_DSC2752

Zbyt dużo, zbyt dużo wolnego czasu… – powiedziałby ktoś. No bo lata taki chłystek z jakimiś tam bzdetami, obwieszony psia mać jak choinka i coś tam „komponuje”, jak to mówi. A no bo stoi, gapi się i gapi… A potem ten niby aparat wyciągnie, coś tam cyknie, jedzie do domu a potem przy tym dłubie. Na co to komu, poco to.

A no ja jednak muszę. Ciężko mi wyobrazić sobie życie bez tej czarnej puchy, która pozwoliła mi uzewnętrznić siebie jak nic innego w toku mojej egzystencji. Może nie tyle uzewnętrznić, co może wyżyć? Chociaż nierozsądnie jest sprowadzać cały ten proceder do jednego uzasadnienia. Teraz, jak tak myślę –  z całą stanowczością mogę stwierdzić, że fotografia nie jest jakimś pojedynczym zjawiskiem, a całym ich zespołem (i nie chodzi mi tu o żadne schorzenia).

Bo nie ogranicza się to do pojedynczych emocji, nastroju, czy pojedynczych zdarzeń. Przynajmniej u mnie. Zawsze w każde zdjęcie wkładałem całość swoich doświadczeń, zarówno tych technicznych (no, których nie oszukujmy się z początku wcale dużo nie miałem),  jak i życiowych. Zawsze będę to powtarzał – fotografia jest odzwierciedleniem spojrzenia człowieka na świat, poprzez pryzmat jego umysłu. Przez umysł rozumiem tu grupę doświadczeń i emocji, powiązanych ściśle z rzeczywistością teraźniejszą. Bo przecież wybiegać poza czas jeszcze nie umiemy. Tak już bawiąc się w swoiste utopie, mógłbym stwierdzić, że w pojedynczą fotografię człowiek potrafi przelać swoje życie, czy duszę.

Bardzo urzekło mnie podejście  Edouarda Pontremoliego w jego „Nadmiarze Widzialnego”. Chyba to właśnie ta książka miała największy wpływ na całą moją fotografię. To jak opowiadał o równoległych światach żyjących swoim tempem w utrwalonych przez nas fotografiach – nigdy tego nie zapomnę. I to chyba dlatego właśnie staram się nie praktykować zdjęć ludzi – bo oni kiedyś odejdą, a świadomość tego, że część nich (tu zwykłem mówić część ich duszy) pozostanie na zdjęciach – nigdy nie da (i nie daje) mi spokoju. W szczególności gdy patrzę na zdjęcia. „Trupia Sztuka” jak to pisał Pontremoli’e.

A zdjęcia? Ze spacerku po wykładach na Długiej, chyba sprzed dwóch tygodni (naprawdę nie wierzę, że zabieram się na poważnie za oczyszczanie dysku z zaległych zdjęć).