Tym razem zanurzymy się troszeczkę w nurt surrealistyczny, który de facto w rozwoju fotografii jako „współczesnej sztuki pięknej” miał największy wkład. Żaden z innych strumieni tak mocno nie upodobał sobie fotografii jako swojego doskonałego środka wyrazu. To właśnie nacisk surrealistów doprowadził ostatecznie do zakwalifikowania fotografii jako sztuki artystycznej.
Zachowania surrealistów były przecież uzasadnione. Lata 20 XX wieku przyniosły idealne, wymarzone wręcz narzędzie przedstawicieli tego nurtu – aparat małoobrazkowy. Przerwano powtarzającą się sztampę portretów i krajobrazów, by wtrysnąć tam trochę świeżego powietrza… Przeciętności. Stąd też popularność fotografii paryskich przedmieść Atgeta. Twierdził, że robi tylko „dokumentację dla artystów”. De facto jego swoisty przekrój ordynarności stał się zwiastunem nadejścia surrealizmu. Sztuki „przedmiotu odnalezionego” i „obrazu odnalezionego”.
Bo surrealiści de facto kują własny świat z tego, który zastają. Władcy umysłów i dusz.
U jednych, geniuszy, manipulantów – sprzeczność perspektywy, kontrast kształtów, światła i formy. Punkty widzenia niemożliwe w malarstwie, zniekształcenia i skracanie perspektywy. Zabawa odbiorcą i jego umysłem. Oszukiwanie go, zmuszenie do konkretnej, z góry założonej percepcji…
U drugich, romantyków – odnajdywanie skrawków swojej duszy w świecie. Przekształcanie wszechświata, kreowanie go na potrzeby swoich emocji… A może to właśnie emocje go tworzą…