Okienko

_DSC3834

Dzisiaj wybrałem się na małą eskapadę, próbując uchwycić ludzi na ulicy. Niestety, zapomniałem, że sezon świąteczny zaczął się już w listopadzie. Wszędzie lampki, choinki, jarmarki. Należę do tego rodzaju buraków, których to drażni. Przez to straciłem już jakąkolwiek wrażliwość na święta, ciężko mi jest je nawet przeżywać w rodzinnym gronie. Tradycja ustąpiła miejsce sztampie i konsumpcji.

Bo jakże inaczej nazwać rozwydrzony tłum opętanych przez Szatana ludzi, wręcz zabijających się o towary przy ladach, goniących za nie wiadomo czym. Wszystko to by można wręcz skwitować – ciupaga z termometrem.

Dla mnie święta nigdy nie oznaczały prezentów. W sensie desygnatu. Zawsze było to dla mnie raczej wspólne przeżycie czegoś z gromadą wapniaków, którzy są dla mnie najważniejsi. Ale czuję w środku, że jednak przez to ciągłe bombardowanie reklamami, mikołajami, choinkami i ciupagami z termometrem to wszystko traci dla mnie na znaczeniu. Bo po prostu kontekst całego wydarzenia mnie wręcz odraża. Budzi myśl „kiedy się to skończy?”.

A potem przerzucą się na jajka… Króliki już są w lidlu.

 

I tak… Brakuje mi tilta. Jedak w fotografii architektury to niemalże niezbędne narzędzie. Wprawny użytkownik potrafi nim zlikwidować zniekształcenia perspektywy, takie jak te widoczne na zdjęciu. Bo jeszcze nie znalazł się taki potencjalny galernik, który montowałby skośne okna (ale spokojnie, już niedlugo!)

Niestety, czasem człowiek nie wejdzie wyżej i po prostu zniekształcenia są nieuniknione.

Wesołych świąt. I tak się skończą. Jak wszystko.

Wrocław Się Budzi

_DSC3705

A no właśnie, Wrocław się budzi, a Sławek śpi. Piekielny budzik zdawał się dzisiaj nie dzwonić.
Aczkolwiek prawdopodobnym jest również wersja lunatyczna, w której to podczas nieprzerwanego napadu senności, podświadomie wyłączyłem budzik, nie przerywając sobie jednocześnie snu i czyniąc to – oczywiście z pominięciem „świadomego” układu nerwowego.

Mniejsza z tym. Na wstępie wielkie przeprosiny i podziękowania zarazem dla Oli. Przeprosiny za wspomniane przed chwilą „zaspanie”, a podziękowania – za naprawdę porządny kadr. Choć nigdy krajobraz nie był moją mocną stroną, a co dopiero krajobraz miasta, to tutaj, senna atmosfera budzącego się dopiero miasta przemawia do mnie w 100%. Gdyby nie Ola i moje spóźnienie – tego kadru by nie było.

Swoją drogą jest to dobry pretekst do poruszenia pewnego tematu. Aparatu konkretnie.

Bo lwia część ludzkości za aparat chwyta wtedy kiedy się zdjęć spodziewają. A co ze spontanicznością, która potrafi nas spotkać każdego dnia? Na nią w tym momencie nie można być przygotowanym. Oczywiście od Pana Kowalskiego torby szpeju pod pachą nie będziemy się spodziewać. Niemniej uważam, iż każdy szanujący się fotograf, który zdjęcia robi z pasji, a nie dla pieniędzy powinien mieć ze sobą aparat, może nie zawsze, ale bardzo często.
Ja aparat zabieram tak naprawdę kiedy mogę. Gdy mieści się w torbie na uczelnie (z paroma szkłami) – pakuję. Idę na spacer – pakuję. Rower – pakuję. Wyjazd – waliza sprzętu. Często pomaga to uchwycić chwile, których raczej nie będziemy mogli doświadczyć już w przyszłości. Inną już sprawą jest możliwość wykształcenia sobie ciągłego stanu czujności, pewnego rodzaju sposobu patrzenia na świat. Wiąże się to z pewnego rodzaju zepsuciem, którego nie da się chyba uniknąć zagłębiając się w fotografię całym sercem. Mianowicie chodzi mi o przyczynę, dla której szanowny Adam z każdym pięknym widokiem rzecze „A bo Ty nie widzisz jakie to ładne, tylko jak temu zrobić zdjęcie” – „Brzydkie, co? Bo się nie da sfotografować? Odstawiłbyś tą puszkę i popatrzył” – wymieniać można w kółko. Może to być po części przykre – bo spostrzeżenia Adama względem mnie są słuszne. Wszelkie poczucie piękna sprowadziło się dla mnie do spoglądania na nie przez pryzmat aparatu. A przez to diabelne ustrojstwo naprawdę ucieka sprzed nosa sporo rzeczywistości… Kończąc wycieczkę i wracając do meritum – gdy na dowolną scenerię spoglądamy przez „umysłowy wizjer” jesteśmy gotowi na wszelakie kadry. Zarówno te surrealistyczne, abstrakcyjne, jak i codzienne, ordynarne, czy uderzające szczególną kompozycją. Trzeba jednak znać granice.
To, że coś wygląda przychylnie, nie znaczy wcale, że nadaje się do zrobienia zdjęcia. Przynajmniej w moim mniemaniu. Może w dobie fotografii cyfrowej nie wydaje się być to takie oczywiste, a wręcz nawet nielogiczne, ale będę obstawał przy swoim – czasem warto jest pozostawić aparat w torbie, by trzymać konkretny poziom prac i nie zachwycać się nad byle błyskotką zawieszoną na sznurku. Sztampa to najgorsze, co może się przytrafić „artyście”.

Chyba tyle. Mam nadzieję, że nie wyszedł z tego nieskładny bełkot, bo takie mam wrażenie na tą chwilę.

Zbyt, zbyt dużo czasu…

_DSC2705

 

 

_DSC2764

 

_DSC2752

Zbyt dużo, zbyt dużo wolnego czasu… – powiedziałby ktoś. No bo lata taki chłystek z jakimiś tam bzdetami, obwieszony psia mać jak choinka i coś tam „komponuje”, jak to mówi. A no bo stoi, gapi się i gapi… A potem ten niby aparat wyciągnie, coś tam cyknie, jedzie do domu a potem przy tym dłubie. Na co to komu, poco to.

A no ja jednak muszę. Ciężko mi wyobrazić sobie życie bez tej czarnej puchy, która pozwoliła mi uzewnętrznić siebie jak nic innego w toku mojej egzystencji. Może nie tyle uzewnętrznić, co może wyżyć? Chociaż nierozsądnie jest sprowadzać cały ten proceder do jednego uzasadnienia. Teraz, jak tak myślę –  z całą stanowczością mogę stwierdzić, że fotografia nie jest jakimś pojedynczym zjawiskiem, a całym ich zespołem (i nie chodzi mi tu o żadne schorzenia).

Bo nie ogranicza się to do pojedynczych emocji, nastroju, czy pojedynczych zdarzeń. Przynajmniej u mnie. Zawsze w każde zdjęcie wkładałem całość swoich doświadczeń, zarówno tych technicznych (no, których nie oszukujmy się z początku wcale dużo nie miałem),  jak i życiowych. Zawsze będę to powtarzał – fotografia jest odzwierciedleniem spojrzenia człowieka na świat, poprzez pryzmat jego umysłu. Przez umysł rozumiem tu grupę doświadczeń i emocji, powiązanych ściśle z rzeczywistością teraźniejszą. Bo przecież wybiegać poza czas jeszcze nie umiemy. Tak już bawiąc się w swoiste utopie, mógłbym stwierdzić, że w pojedynczą fotografię człowiek potrafi przelać swoje życie, czy duszę.

Bardzo urzekło mnie podejście  Edouarda Pontremoliego w jego „Nadmiarze Widzialnego”. Chyba to właśnie ta książka miała największy wpływ na całą moją fotografię. To jak opowiadał o równoległych światach żyjących swoim tempem w utrwalonych przez nas fotografiach – nigdy tego nie zapomnę. I to chyba dlatego właśnie staram się nie praktykować zdjęć ludzi – bo oni kiedyś odejdą, a świadomość tego, że część nich (tu zwykłem mówić część ich duszy) pozostanie na zdjęciach – nigdy nie da (i nie daje) mi spokoju. W szczególności gdy patrzę na zdjęcia. „Trupia Sztuka” jak to pisał Pontremoli’e.

A zdjęcia? Ze spacerku po wykładach na Długiej, chyba sprzed dwóch tygodni (naprawdę nie wierzę, że zabieram się na poważnie za oczyszczanie dysku z zaległych zdjęć).