Wrocław Się Budzi

_DSC3705

A no właśnie, Wrocław się budzi, a Sławek śpi. Piekielny budzik zdawał się dzisiaj nie dzwonić.
Aczkolwiek prawdopodobnym jest również wersja lunatyczna, w której to podczas nieprzerwanego napadu senności, podświadomie wyłączyłem budzik, nie przerywając sobie jednocześnie snu i czyniąc to – oczywiście z pominięciem „świadomego” układu nerwowego.

Mniejsza z tym. Na wstępie wielkie przeprosiny i podziękowania zarazem dla Oli. Przeprosiny za wspomniane przed chwilą „zaspanie”, a podziękowania – za naprawdę porządny kadr. Choć nigdy krajobraz nie był moją mocną stroną, a co dopiero krajobraz miasta, to tutaj, senna atmosfera budzącego się dopiero miasta przemawia do mnie w 100%. Gdyby nie Ola i moje spóźnienie – tego kadru by nie było.

Swoją drogą jest to dobry pretekst do poruszenia pewnego tematu. Aparatu konkretnie.

Bo lwia część ludzkości za aparat chwyta wtedy kiedy się zdjęć spodziewają. A co ze spontanicznością, która potrafi nas spotkać każdego dnia? Na nią w tym momencie nie można być przygotowanym. Oczywiście od Pana Kowalskiego torby szpeju pod pachą nie będziemy się spodziewać. Niemniej uważam, iż każdy szanujący się fotograf, który zdjęcia robi z pasji, a nie dla pieniędzy powinien mieć ze sobą aparat, może nie zawsze, ale bardzo często.
Ja aparat zabieram tak naprawdę kiedy mogę. Gdy mieści się w torbie na uczelnie (z paroma szkłami) – pakuję. Idę na spacer – pakuję. Rower – pakuję. Wyjazd – waliza sprzętu. Często pomaga to uchwycić chwile, których raczej nie będziemy mogli doświadczyć już w przyszłości. Inną już sprawą jest możliwość wykształcenia sobie ciągłego stanu czujności, pewnego rodzaju sposobu patrzenia na świat. Wiąże się to z pewnego rodzaju zepsuciem, którego nie da się chyba uniknąć zagłębiając się w fotografię całym sercem. Mianowicie chodzi mi o przyczynę, dla której szanowny Adam z każdym pięknym widokiem rzecze „A bo Ty nie widzisz jakie to ładne, tylko jak temu zrobić zdjęcie” – „Brzydkie, co? Bo się nie da sfotografować? Odstawiłbyś tą puszkę i popatrzył” – wymieniać można w kółko. Może to być po części przykre – bo spostrzeżenia Adama względem mnie są słuszne. Wszelkie poczucie piękna sprowadziło się dla mnie do spoglądania na nie przez pryzmat aparatu. A przez to diabelne ustrojstwo naprawdę ucieka sprzed nosa sporo rzeczywistości… Kończąc wycieczkę i wracając do meritum – gdy na dowolną scenerię spoglądamy przez „umysłowy wizjer” jesteśmy gotowi na wszelakie kadry. Zarówno te surrealistyczne, abstrakcyjne, jak i codzienne, ordynarne, czy uderzające szczególną kompozycją. Trzeba jednak znać granice.
To, że coś wygląda przychylnie, nie znaczy wcale, że nadaje się do zrobienia zdjęcia. Przynajmniej w moim mniemaniu. Może w dobie fotografii cyfrowej nie wydaje się być to takie oczywiste, a wręcz nawet nielogiczne, ale będę obstawał przy swoim – czasem warto jest pozostawić aparat w torbie, by trzymać konkretny poziom prac i nie zachwycać się nad byle błyskotką zawieszoną na sznurku. Sztampa to najgorsze, co może się przytrafić „artyście”.

Chyba tyle. Mam nadzieję, że nie wyszedł z tego nieskładny bełkot, bo takie mam wrażenie na tą chwilę.