A więc zaczęło się… Tak długo zapowiadana przeze mnie przesiadka na WordPress-a w końcu ma miejsce. Dość już stron pseudo-blogowych, czy tym podobnych udziwnień. W tym momencie zaczynam robić wszystko tak, w jaki sposób chciałbym, aby było to realizowane.
Jednocześnie przepraszam w tym miejscu wszystkich znajomych, których zamęczać będę dublami swoich fotografii, bo przecież przez długi okres czasu będę umieszczać tu zdjęcia, które już dawno zrobiłem. Myślę, że niektóre fotografie koniecznie powinny się znaleźć na mojej stronie i po prostu nie wyobrażam sobie tego, że mógłbym gdzieś je pominąć. Po prostu znaczą dla mnie zbyt wiele. Może nawet nie ze względów na ich estetykę, a ilość wspomnień, które przywołują. Aczkolwiek nie będę ukrywał, że fotografie te są dla mnie po prostu dobre.
Że zaczynam pisać stronę od nowa, to myślę, że powinienem w tym miejscu napisać co nieco o subiektywności odbioru fotografii. Jest ona szczególna dla mnie istotna, bo sam tworzę fotografię, którą tu umieszczam. Stąd oczywistym jest, że nawet mniej wartościowe zdjęcie, będzie miało dla mnie większą siłę przekazu. Dlaczego? Bo sam ową fotografię wykonywałem, dopieszczałem, weryfikowałem. Ale co najważniejsze, i na co chciałbym zwrócić uwagę każdemu, kto zagląda tu na tego bloga. Dla mnie fotografia jest środkiem wyrazu. Staram się ucieleśnić nią stany umysłu, które sam odczuwam, albo do których przeistoczenia dążę, czy u odbiorcy, czy samego siebie.
Tu kolejny raz chciałbym podkreślić to w jaki sposób „odbywa się” fotografia. Wielu ludzi twierdzi, iż jest to po prostu naciskanie spustu migawki. Ba. W wielu przypadkach tak jest. Chciałbym dlatego w tym momencie ograniczyć pojęcie „Fotografia” do bardzo wąskiego zakresu. Dlaczego? Bo strona którą piszę ma umożliwić przekazywanie treści moich fotografii, wraz z całą ich otoczką.
Przechodząc do rzeczy – prawdziwa „Fotografia”, a właściwie „Fotogenia”, jak to określa Edouard Pontremoli jest w moich oczach czymś więcej niż sposobem rejestracji rzeczywistości. Ba, jest czymś o wiele większym! Pojawia się tu fenomen – za pomocą skrajnie mechanicznego urządzenia, rejestrujemy przecież to „co jest” (bo być musi!), a przy towarzystwie wprawnego fotografa otrzymujemy środek przekazu Emocji(!), czegoś, co odnosi się do sfery wręcz duchowej człowieka!. I tak przez pryzmat fizycznych soczewek, wyrywamy światu część duszy i umieszczamy ją na materiale światłoczułym… By ją potem bezwstydnie uwidaczniać odbiorcom. „Złodzieje Dusz”.
Bo przecież uwieczniając na fotografii cokolwiek, ot, tu dla zobrazowania człowieka – mając przed sobą jego obraz, czujemy jego obecność. Niezaprzeczalnie. Mamy wrażenie, złudzenie, że ten człowiek tam jest. Jest w świecie, który przedstawia fotografia. Ba! Był on gdzieś, tu, kiedyś, koło tego drzewa czy słupa. Patrząc na fotografie ludzkie mamy doskonałą świadomość istnienia danej osoby, jej bytu, fizyczności. Mamy świadomość desygnatu…
I tu pojawia się straszliwy dla fotografii problem! Staje się ona przez to najbardziej ze śmiercionośnych sztuk. Bo z założenia fotografia niesie śmierć. Uwieczniamy chwilę, która już nigdy się nie powtórzy. Grymas twarzy, który pośród zmarszczek i niedoskonałości już nigdy więcej się nie odnajdzie. I uwieczniamy człowieka… Który umrze, nie będzie go. Przepadnie w nicość… Ale pozostanie jego desygnat.
Dlatego to, z takich a nie innych powodów, za każdym razem gdy mowa będzie o fotografii, ja zawszę będę obstawiać za stwierdzeniem, iż fotografia wykrada duszę… Najbardziej śmiercionośna ze sztuk.